środa, 30 kwietnia 2014

Sposób na Guardiolę

     Od początku sezonu zachwycamy się grą Monachijczyków. Nie szczędzimy pochwał drużynie Guardioli nie tylko ze względu na jej skutecznośc ale i styl. Sam muszę się przyznać, że nie byłem nigdy fanem kunsztu trenerskiego Pepa. Sądziłem, że Barcelona jest samograjem i każdy trener mniej więcej rozumiejący filozofię Barcelony wpajaną piłkarzom w La Masii poradzi sobie z prowadzeniem drużyny do wielkich sukcesów. W jakże wielkim byłem błędzie. Guardiola wyraźnie odcisnął swoje piętno na drużynie Bayernu. Udowodnił, że prowadzone przez niego drużyny mają swój konkretny styl. Styl, który przez ostatnie lata uznawaliśmy za najbardziej widowiskowy i najskuteczniejszy. Posiadanie piłki przez 3/4 meczu, niesamowita ilość podań, niezwykle sprawne ataki pozycyjne, rotacja pozycji zawodników czy w końcu najbardziej ofensywny futbol bez napastnika!!! Pierwszym, który złamał kod Barcelony był Jose Mourinho w 2010 r. gdy Inter wygrał z Barca na San Siro 3:1. Dziś już wiemy nie tyle, że król jest tylko jeden ale, że jest nagi.
    
Real rozprawił się z Monachijczykami w niesamowitym stylu. W pierwszym spotkaniu obnażyli wszystkie wady systemu gry ekipy z Allianz Areny udowadniając, że nie trzeba cały czas posiadać piłki by kontrolować grę. Pamiętam jeszcze napiętnowanie Mourinho przez hiszpańskie media gdy kazał piłkarzom czasem oddać piłkę by odkryć przeciwnika. Dziś wiemy, że taki działanie ma swoje podstawy. Przeciwnik Realu nie tylko zupełnie się odkrył co został brutalnie rozebrany i zgwałcony. Drugi mecz należałoby już nazwać upokorzeniem drużyny uważanej za najmocniejszą ekipę w europie. Ramos i Ronaldo dokonali egzekucji bezlitośnie dziurawiąc wypiętą Bawarską pierś.
    Co się stało z Bayernem w drugim spotkaniu? Niemrawy Ribery, niedokładny Neuer, dziurawa obrona. Miałem wrażenie, że oglądam zupełnie inny zespół niż przez cały sezon. Guardiola wyglądał jakby ciągle był podłamany śmiercią swojego przyjaciela Tito. Może to nie pozwoliło mu przygotować odpowiednio swojej drużyny... nie wiem. W każdym razie marzenia o pierwszej w historii obronie pucharu Ligi Mistrzów prysły!

wtorek, 29 kwietnia 2014

Węglowodany z trybun

Długo na to czekałem. W końcu ktoś zjadł tego pierdolonego banana!!! 

      Kibice od lat rzucają czarnoskórym piłkarzom z trybun banany wyrażając swoją niechęć podyktowaną rasistowskimi poglądami. Media ich napiętnują, piłkarze odgrażają się, że nie wyjdą na boisko, płaczą (sic!) pojawiają się kary, a co za tym idzie jeszcze większa agresja. Czarnoskórzy piłkarze wydają się zupełnie nie mieć do siebie dystansu i już kilkukrotnie widząc takie sceny głośno się zastanawiałem: Czemu on nie zje tego banana?! Przecież kibice by go pokochali. Uciszyłby nieprzychylne trybuny niczym pędzący MAN marcującego kota, a rozentuzjazmowany tłum uznałby go za symbol. Symbol wprawdzie nie tylko walki z rasizmem ale i bananów, ale zawsze Symbol.

    Banan został zjedzony! Pierwszym, który się odważył został Dani Alves podczas ostatniego meczu Villarealu z Barceloną. Podchodząc do narożnika boiska w celu wykonania rzutu rożnego poczęstował się rzuconym w jego stronę owocem. Po meczu ładnie podziękował kibicom Villarealu dodając, że dzięki temu uzupełnił węglowodany (mówił chyba też coś o potasie) co pomogło mu w lepszej grze w zwycięskim zresztą dla Barcy meczu. Można kulturalnie zareagować na poczęstunek serwowany przez gospodarzy... można! Alves wyraźnie przyczynił się do zwycięstwa w niełatwej konfrontacji z żółtą łodzią podwodną jak zwą drużynę Villareal. W ten sposób zadrwił sobie z rasistów jak nikt inny wcześniej. Walka z uprzedzeniami na stadionach powinna być mniej nadęta i mniej napompowana emocjami. Alves zrobił w jednej sekundzie więcej w tym temacie niż FIFA i UEFA w ciągu ostatnich kilku lat. Łzy Balotellego czy księcia Boatenga podmywają nam już piwnice, a żenujące przepisy związków piłkarskich niedługo wprowadzą parytet dla czarnoskórych na boiskach i trybunach (we Francji przydałby się zabieg odwrotny). Kochani Murzyni apeluję o odrobinę dystansu i branie przykładu z Daniego Alvesa – Bohatera kampanii walki z rasizmem w futbolu.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Szkoda Szkota



Nie do wiary!! Smuda okazał się lepszy od Moyesa. Tzn. może nie lepszy ale rzadko się zdarza, że trener w polskim klubie (i to takim jak Wisła Kraków) zatrudniony w tym samym czasie co trener w klubie zagranicznym (i to takim jak Man Utd) dłużej utrzymuje się na stanowisku. Czy słusznie został wyrzucony? Oczywiście. Czy dlatego, że okazał się zbyt słaby? Niekoniecznie. Mimo upokarzającego sezonu czerwonych diabłów trudno jednoznacznie stwierdzić, że Moyes jest beznadziejnym trenerem. W końcu z powodzeniem przez 10 sezonów prowadził Everton. Pamiętam jeszcze piewców jego kunsztu trenerskiego odrzucających jakiekolwiek inne kandydatury (w tym sir Alex). Te same osoby dzisiaj wyrzucają Szkota z czerwonej części Manchesteru. Co więc poszło nie tak?
Zacznijmy od tego, że Alex Ferguson to najbardziej hardkorowy zamordysta w Anglii. Bestia w ludzkim ciele, autokrata, ciemiężyciel, tyran, oprawca, dzierżymorda, zwyrol etc. Nic więc dziwnego, że po jego odejściu chłopaki z Old Trafford chcieli się delikatnie odprężyć. Poluzowali szorty i nie dziwne, że mieli w dupie dyrektywy nowej władzy. Moyes mógł się sprawdzić w drużynie, w której miałby szanse na wprowadzenie nowego ładu widzianego swoimi oczami. Te oczy jednak zostały mu brutalnie wydłubane już na samym początku. Bardzo trafne wydaje mi się tutaj porównanie tego co się stało w United z teorią dotyczącą rewolucji jaką przytoczył w niedawno publikowanym felietonie Krzysztof Stanowski. Otóż wszelkie autokratyczne systemy świetnie funkcjonują do momentu poluzowania rygoru. Mianowicie dopóki trzymamy wszystkich sztywniutko wszystko działa, a gdy zaczynamy oddawać część praw w ręce ludu – lud zaczyna chcieć jeszcze więcej i dochodzi do buntu, rewolucji, a w konsekwencji obalenia władzy. Czy piłkarze chcieli obalenia tej władzy? Trudno powiedzieć. Pewne jest to, że maszynka do wygrywania przestała działać i zmiany stały się konieczne. Moyes aby kontynuować politykę Fergusona musiałby być jeszcze większym sadystą niż Ferguson, ale to chyba nie jest możliwe. Powinien był zatem zostać trenerem „kolegą”. Takim, którego piłkarze cenią nie dlatego, że się go boją ale dlatego, że go lubią. Zamiast tego skończył z karteczką z napisem „kopnij mnie w dupę” na plecach.
Teraz wspomnianym trenerem kolegą ma zostać do końca sezonu Ryan Giggs wraz ze swoją drużyną w składzie: Butt, Neville, Scholes i Bóg jeden wie kto jeszcze. Nie można powiedzieć, że Giggs nie jest przygotowany do prowadzenia klubu. W przeciwieństwie do innych czynnych zawodników, którzy przejmowali stery drużyny jako trenerzy posiada on wszystkie wymagane licencje i rzeczywiście ciężko na to pracował. Inna sprawa, że stracił wiele z mojej sympatii przez romans z żoną własnego brata. Nie powinno to jednak wpłynąć na jego przygotowanie do prowadzenia drużyny. Ciekawy jestem natomiast jak często będzie wpuszczał na boisko sam siebie gdyż ciągle jest zarejestrowanym zawodnikiem United.
Nie mam wątpliwości jednak, że wybór Manchesteru United dla Moyesa był największym zawodowym błędem w karierze. Pod względem sportowym oczywiście bo z pewnością następny trenowany przez niego klub nie będzie marką ze ścisłego TOPu, finansowo jednak Szkot nie powinien narzekać. Kontrakt na 6 lat!!!!! to nie jest coś co udaje się rozwiązać w ciągu miesiąca bez konsekwencji dla klubowej kasy. Z pewnością swoje chłopak zarobi.
David Moyes to całkiem niezły szkoleniowiec, który trafił w nieodpowiednie miejsce, w nieodpowiednim czasie. Może gdyby dostał więcej czasu i przebudował drużynę od góry do dołu, to odniósłby sukces. Może gdyby kto inny był jego poprzednikiem lub były mniejsze wymagania. Ale jakie mogą być wymagania co do Man Utd?? Nieudolność na rynku transferowym, fatalna pozycja drużyny w tabeli i brak pomysłu na grę wpłynęły na to, iż mimo ogromnego kredytu zaufania pożegnano się ze Szkotem i to bez większej kurtuazji.
Gdy Moyes podpisywał kontrakt z United nie brak było na wyspach opinii, że to nareszcie docenia się brytyjskich trenerów. Nie brakowało poklasku dla działaczy, że nie ustawiają się w kolejce do Mourinho, Ancelottiego i Hiddinka. Gdzie jesteśmy dzisiaj? Klopp już odmówił, Blanc też, a pewniakiem wydaje się Van Gaal. Co ciekawe jego asystentem miałby zostać Roy Keane, który Giggsowi wywinął podobny numer co ten swojemu bratu.. ach ci piłkarze. W każdym razie brytyjscy trenerzy są dzisiaj daleko w tyle, a Smuda ciągle się trzyma :)

piątek, 4 kwietnia 2014

A ja mam w dupie el classico!

Liga Hiszpańska przez ostatnie kilka sezonów (albo może i zawsze) przypominała rzeź niewiniątek. Do niedawna układ tabeli pod koniec sezonu był równie zaskakujący co kac po Barmańskiej, a chłodny pakt Realu z Barceloną rozdzierał pozostałe drużyny Primera Division wzorem działań paktu Ribbentrop-Molotow na rzecz środkowo-wschodniej europy. Dziś Hitler i Stalin hiszpańskiego futbolu, mimo że wciąż mocni jednak pozostają w cieni wojowników z Atletico. Diego Simeone wyciąga ze swoich piłkarzy życiówki. Mimo, że zaledwie 1, może dwóch piłkarzy pierwszej jedenastki atletico mogłoby znaleźć się w wyjściowych składach handlarzy żywym towarem z Realu i Barcelony to jednak oni są górą.

Dwaj giganci od wielu lat robią wszystko by liga była ich własnością. Ilość Gran Derbi, El Classico czy jak by tego nie nazwać na rok przyprawia mnie o mdłości. W ogóle zastanawiam się po co w Primera Division tyle drużyn. Królewscy i Katalońscy, czy jak im tam i tak odcięli pozostałe ekipy od pieniędzy płynących chociażby z praw telewizyjnych Wystarczyłyby dwie drużyny. Real i Barca. Grali by co tydzień i co tydzień oglądalibyśmy wielkie święto futbolu. Tfu! Sądziłem, że ten sezon będzie wyglądał bliźniaczo do 10 ostatnich i nie będzie specjalnie czego oglądać... a tu proszę. Niespodzianka.

Hiszpańska liga świeci przykładem. Przykładem drużyn, które swoją grą udowadniają, że pasja do futbolu znaczy więcej niż pieniądze i biegłość w prowadzeniu interesów. Znaczy więcej nie tylko dla kibiców ale i ma swoje odzwierciedlenie na boisku. Warto podkreślić tu także postawę piłkarzy z Bilbao, którzy trzymają się ligowej czołówki. Zawsze byli moją ulubioną drużyną z Hiszpanii głównie ze względu na to jak na przekór trendom w nowoczesnej piłce wciąż stawiają jedynie na zawodników z baskijskimi korzeniami. To jest ewenement na skalę światową. Jeśli dodamy do tego fakt, że jako jedyni poza dwoma wielkimi cwaniakami nie spadli z pierwszej klasy rozgrywek ręce same składają się do oklasków.

Gdzie dwóch się bije tam... UEFA się zemści. Radosny to fakt, że UEFA zajęła się cyrkowymi sztuczkami łowców małolatów z Katalonii. Oni tych swoich gwiazd przecież nie łapali z freezebee na Barceloneccie tylko ściągali zdolnych gówniarzy z Ameryki Południowej za gruby hajs. Jak kiedyś siłę roboczą do Nowego Orleanu, zachowując oczywiście proporcje. Nie twierdzę, że taki Messi gdyby do 18 roku został w Rosario to lepiej by się rozwinął. To nie jest prawda. Prawda jest jednak taka, że Barcelona gra nie fair i wbrew przepisom. Na podobnych przekrętach zresztą przyłapano Koronę Kielce ale to zbyt słaba marka, żeby mogła posłużyć za straszak. Kara zakazu robienia transferów przez najbliższe dwa okna dotknie Barcelonę. To nie będzie przyjemny dotyk. Szczególnie bolesne, że stało się to akurat w momencie, w którym mieli zainwestować i przebudować całą linię obrony z bramkarzem włącznie. Ojej... jak mi przykro.

Trzymam zatem kciuki za trzech Diego (Diegów?) i ich kolegów w meczu rewanżowym LM z Barceloną i przede wszystkim 17 maja w meczu ligowym. Mam nadzieję, że do tego czasu nie zjedzą ich kontuzje i inne wypadki losowe jak np remis z Getafe i przytrą nosa zarówno szastającemu kwotami z kosmosu Realowi Madryt jak i oszustom podatkowym z Barcelony. A propos, wiadomo w końcu ile kosztował ten Neymar? ...bo ja się pogubiłem.